© 2018 Paweł  D. Znamierowski. Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie materiałów zabronione.

Katalog do wystawy fotoGRAFIKA Galeria WBP  Lublin 2009

 

 

 

 

 

 

„…ideał sięgnął bruku” (C. K. Norwid, Fortepian Chopina). Odwracając ten porządek powiedzmy: „bruk sięgnął ideału”. Starannie wycięte, o idealnie obrobionych powierzchniach, kwadry granitowe o złożonych odcieniach – od subtelnej, jasnej szarości, aż po głębokie, ciemne błękity i granatowości, czasami mieniące się iskierkami kwarcytu, porfiry o różnorodnych natężeniach czerwieni, aż po purpurę, a nawet sporadycznie pojawiające się bazalty, płyty piaskowe – czasem chropowate i drobinami ziarenek grające światłem, idealnie wygładzone płaszczyzny płyt z wapienia, często wytarte, to znów obłe „kocie łby” kamiennego bruku, po których turkotały i trzęsły się powozy, bryki, wozy. Całe to bogactwo wbite, wprasowane, wtopione w ziemię, umożliwiające poruszanie się po twardej nawierzchni, nieustannie przemierzane kołami pojazdów i stopami ludzkimi, wydające pod nimi złożoność nakładających się na siebie dźwięków: stukotów, turkotów, uderzeń, zlewających się w całość współbrzmienia tej szczególnej symfonii perkusji, ludzkich stąpań, srebrzystych odgłosów podków końskich, dzwonienia żelaznych obręczy kół wozów, wykrzesujących ogniste iskry Podkóweczki dajcie ognia…. To element muzyczny owego nieustannego ruchu po twardościach bruku ulicznego, trotuarów – chodników, to dudnienie po ścieżkach i drogach wyjeżdżonych, czy zupełnie inne słyszalności poruszania się po traktach piaszczystych, po zamarzniętej ziemi, po grudzie, po lodzie, po śniegu.

           To obszar dźwięków.

       Ale wystarczy spojrzeć przed siebie, pochylić głowę, by zobaczyć przed stopami całą złożoność geologiczną, petrograficzną wykładzin dróg i chodników. Stąpamy, jak uważali Starożytni, po kościach Ziemi: to z nich, w micie o Deukalionie Pyrrze, rodzili się ludzie po kataklizmie potopu. Pod naszymi stopami przemyślnie uformowana i rozmyślnie ułożona jawi się Ziemia w jej geologicznych elementach – świadkach jej historii.

           Mówimy tu o stronie użytkowej materiału, o jego pięknie naturalnym i wykorzystaniu go przez układaczy chodników i brukarzy według zamysłu estetycznego.

         I ten zamysł odkrywa, rejestruje fotograficzne i artystycznie przeobraża Paweł Dominik Znamierowski, przenosząc utrwalone technicznie obrazy w obszar grafiki. Obrazowanie daje w końcu bogate efekty malarskie. Zaczyna się na etapie początkowym, który już jest malowaniem obiektywem i kamerą. Wybrane fragmenty granitowego bruku ulicznego okazują się być odkryciem: to piękna, barwna mozaika kamiennych kostek, układających się to w równoległe pasy rytmów, jak w malarskiej abstrakcji geometrycznej, to znów biegną skosami, łukami, tworząc dynamiczne ciągi kinetyczne. Wilgoć atmosferyczna pogłębia intensywność naturalnych barw tych brył wprasowanych w ziemię, ukazują nam swe lica: kwadraty, prostokąty, romby, trapezy, trójkąty, tworzące układy perspektywiczne.

          W aspekcie doświadczenia sztuki abstrakcyjnej poprzez takie unaocznienia, P. D. Znamierowski odkrywa nam wręcz artystyczny wymiar i walor bruku ulicznego. Wystarczy go podnieść i pokazać w pionie, by stał się wielobarwną mozaiką romańskiej granitowej ściany kościelnej. Takie piękno dwunastowiecznych elewacji i wnętrz zachwyca w wielu świątyniach: popatrzmy choćby na rotundę św. Prokopa w Strzelnie czy też Kościół Imienia NMP w Inowrocławiu.

            Paweł Dominik Znamierowski nie ogranicza się do bruków rodzimych w Lublinie, Warszawie, Toruniu czy Poznaniu.

Na weneckim geometryczno-abstrakcyjnym fotogramie pojawia się zetknięcie się dwóch materiałów: kamienia i cegły – chropowatej faktury bloku granitowego i regularnych rytmów wąskich i cienkich czerwonawobrązowych cegieł ułożonych w perspektywicznym ciągu „opus spicatum”, tworzącego iluzje przestrzenności, bryłowatości, efekty uzyskiwane w  posadzkach szczególnie epoki baroku, a nam kojarzące się przede wszystkim z XX-wiecznym etapem epatowania sztuką op-artu.

         Obrazy bruku kostkowego z ciągiem popękanych prostokątnych płyt z okolic rzymskiego Colloseum, fragment posadzki w weneckiej Bazylice św. Marka, będący rozmigotanym kolorystycznie koncentrycznym układem drobnych trójkącików, niezwykle dynamicznym i kinetycznym, kojarzą się nam wprost z abstrakcją geometryczną i op-artem. P.D. Znamierowski w swoim oglądzie przyjmuje różne postawy: od fotograficznej relacji, będącej wybranym fragmentem jakiejś całości, po przetworzenia uzyskiwane poprzez wykorzystanie rozlicznych możliwości, jakie daje  technika druku cyfrowego.

I tak kompozycja ułożeń kamiennych bruków, jakby wprost oparta na geometrycznych kanonach obrazów Pieta Mondriana, przekształca się w magmową płynność jakiejś abstrakcji organicznej, to znów zachowując linie przylegań, kreski spękań, rozmalowuje się w paraabstrakcje z aluzjami do figuralności zdających się wyprowadzać wyobraźnię w odległe obszary paleolitycznego malarstwa na ścianach jaskiń. Możliwości jest coraz więcej: posadzka placu przed Bazyliką  św. Marka w Wenecji, z jej spękaniami i żyłkami barwnymi, staje się w ramach prostokątnego kadru obrazem abstrakcyjnym, a posadzki Bazyliki Watykańskiej zdają się być pełnymi krwawej mięsistości strukturami odsłoniętych anatomicznych cielesności.

          Ścieki i cieki florenckiej ulicy zamieniają się w akwarelowo rozmalowane wielobarwne abstrakcje, intrygujące fakturami kamiennych, cementowych i asfaltowych podobrazi.

            W innych obrazach powtarzające się elementy bruku czy posadzek rytmizują czy niemal umuzyczniają malarsko prostokąt fotograficznego kadru.

              I pomyśleć, że wszystko to jest pod naszymi stopami. Ale, żeby uchwycić ich piękno, trzeba zmysłu artystycznego, wrażliwości i talentu Pawła Dominika Znamierowskiego.

 

 

Kazimierz Parfianowicz

 

Katalog do wystawy fotoGRAFIKA, Galeria WBP Lublin 2007

 

 

 

 

 

 

Na wystawie zaprezentowano zestaw 26 prac graficznych (o wymiarach 100 x 70 cm .) wyko­nanych w 2006 roku pod ogólnym tytułem "Patrząc pod nogi".

 

W tekście "Traktatu o malarstwie" Leonardo da Vinci sławił potęgę wyobraźni. Zapewne nie on pierwszy wpatrywał się w kamienne mury italskich miasteczek, jed­nakże jemu przypada prym w nowym na nie spojrzeniu. Nie sztukąjest bowiem widzieć - percepcja wzrokowa dana bywa większości z nas. Innowacyjność polega na zobaczeniu, dostrzeżeniu w pozornej oczywistości elemen­tów zaskakujących, prowokujących wyobraźnię. Taki był sens "odkrycia" Leonarda.

            Przez długie lata artyści nie potrafili go wykorzystać. W sukurs przyszła im XX-wieczna myśl naukowa — coraz bardziej skomplikowana fotografia i komputeryzacja. Nie po raz pierwszy zresztą środki techniczne wywierają wpływ na sztukę. Swoiste rewolu­cje przyniosły przecież: farba olejna w miejsce tempery, masowość odbitek drukarskich, video art...

           Już w 1987 roku Paweł D. Znamierowski cykl swoich prac, wystawianych w Galerii Kominkowej LDK, określił jako "fotoGRAFIKĘ". Obecna ekspozycja - "Patrząc pod nogi" -jest kontynuacją podobnego traktowania styku fotografii i jej komputerowych przetworzeń. Miejski bruk, kamienne podłogi pomieszczeń, ślady ciągnika, dobrze zachowane w błocie czy "zwykłe" kałuże, wzbogacone o odbijające się w nich elementy - tedy te fragmenty codzien­ności, jakie zazwyczaj nie przyciągają naszego wzroku - stały się dla artysty pretekstem do zapisu fotograficznego, stanowiącego rodzaj szkicownika, a następnie zbudowania na jego podstawie własnego obrazu dostrzeżonego świata, uzyskanego dzięki delikatnym ingeren­cjom graficznego programu komputera.

           Tę delikatność i precyzję w operowaniu techniką wypada podkreślić. Znamierowski nie epatuje znajomościąkomputerowych tajników. Opowiada własne "historie", bazując wszak­że ściśle na materiale wyjściowym. Do niego należy kadr, nasycenie pracy stonowaną kolory­styką (podkreślającą wspólnotę lub autonomiczność poszczególnych elementów) czy zazna­czenie faktu istnienia w fotografowanej przestrzeni "naturalnej" faktury.

            Kadr wyodrębnia ułamek rzeczywistości, proponuje widzowi dostrzeżenie jego wa­lorów, komputer z kolei pozwala na uwypuklenie istniejących już struktur, podziałów, "poety­zuje" abstrakcję. O ile Mondrian i Stażewski budowali swoje przestrzenie absolutnie arbitral­nie, podporządkowując je teoriom estetycznym i prawom geometrii, Znamierowski opiera się o byty już istniejące, które jednak muszą go zafrapować swoistą "innością". Bo przecież do zdjęć wybiera konkretne płaszczyzny, te prowokujące wyobraźnię do nowych skojarzeń, dale­kie od "poprawności".

            Prace zresztą nie posiadają tytułów. Podobnie postępują również inni twórcy, ale cechą im wspólną jest w tym przypadku kapitał zaufania, pokładany w odbiorcach. Tytuł zakłada istnienie warstwy anegdotycznej dzieła, ukierunkowuje konkretyzację. Jego brak po­zostawia widzowi znacznie szersze pole interpretacyjne, umożliwia głębsze przeżywanie i zmu­sza do zupełnie indywidualnego podejścia.

            "Wyrwane z kontekstu", czyli miejsca konkretnego osadzenia w przestrzeni miast czy pól, obiekty Znamierowskiego nie tylko odsłaniają własne struktury (jak to było u Pawła Pierścińskiego), ale też stają się nieco abstrakcyjnymi - ale odrębnymi - rzeczywistościami, wykreowanymi poprzez oko fotoGRAFIKA.

             Zadaniem odbiorcy jest "obudowanie" ich własną wrażliwością, subiektywną, jak każde spotkanie ze sztuką.

 

           Lech L. Przychodzki

 

Katalog do wystawy Objazdowej Galerii Sztuki ZPAP, Lublin  2015

 

 

 

 

 

 

Koniec sztuki, czyli gdzie dzisiaj szukać mądrości

Odkąd pamiętam (a choć lat mam niemało - pamięć wciąż znakomita), przedziwni ludzieńkowie wokół mnie wieszczyli różne „końce”. Był tedy „koniec historii”, „koniec filozofii”, „koniec cywilizacji” czy wreszcie - „koniec sztuki”. To prawda – przemiany cywilizacyjne następują w tempie, jakiego wcześniej nawet sobie nie wyobrażaliśmy. A jednak wciąż nie jesteśmy mieszkańcami McLuhanowskiej „globalnej wioski” – do milionów ludzi nie dociera nie tylko Internet, ale nawet „babcia” telewizja. I... szosa lub bieżąca woda... Ponowoczesność to domena społeczeństw „wybranych”, tych, które postawiły na rozwój industrialny i obudowanie ducha materią. Można zresztą mieć zautomatyzowany dom i niemal niezniszczalne auto – a żyć w zgodzie z przyrodą i rodzimą tradycją kulturową, jak mieszkańcy Japonii. Tam akurat wciąż „być” wygrywa z „mieć”, choć młodsze pokolenia Nipponu już dało się ogłupić niesionej wraz z Coca Colą i komputerowymi gadżetami tandecie.

         Ilekroć o owych „końcach” rozmawiam z przyjaciółmi – twórcami, pasjonatami, uczonymi – tyle też razy wnioski dalekie są od pesymizmu. Owszem, jakaś forma istnienia filozofii czy sztuki już nuży - powodując protesty tak wśród adresatów, jak wśród nadawców – ale znaczy to tyle jedynie, iż niebawem pokażą nam kolejne ze swoich oblicz. Dokonają tego obecni „niepokorni”, wykpiwani lub odrzucani przez dotychczasowy establishment. Niczym nowym to nie jest, zwiększa się tylko agresywność obrońców starych paradygmatów i - z drugiej strony – zwolenników zmian. Od czasów dadaizmu i futuryzmu towarem stała się nie tylko myśl ludzka, przekształcana w różnego rodzaju dzieła – ale też sam bunt. Coraz głośniejszy, coraz bardziej powszechny – lecz... coraz płytszy. A poprzez swoją naskórkowość - w gruncie rzeczy absolutnie pozorny. Polegający jedynie na zmianie ekip buntowników (nowe „gadające głowy” w „kultowych” programach tv) i coraz bardziej prymitywnego sztafażu. Prymitywnego, bo tworzonego na chybcika – by zostać „celebrytą” trzeba być szybszym od konkurencji, bardziej nachalnym i pozbawionym własnych poglądów. Na jakikolwiek warsztat nie staje czasu - wielcy mistrzowie Średniowiecza, Renesansu czy Baroku, terminujący całymi latami u swoich mistrzów - uznani by dziś zostali za ludzi absolutnie niepraktycznych, nie rozumiejących, iż przecież „czas to pieniądz”. Czy znaczy to, że nowe media nie mają w sztuce racji bytu? Przeciwnie. Nic nie zastąpi tradycyjnego malarstwa, grafiki czy rzeźby – ale jednocześnie opisywanie świata musi nadążać za jego przemianami. Każde medium jest przydatne, o ile używający go artysta wie, jak się nim posłużyć, by - nie odchodząc zbytnio od kanonów estetyki (lub antyestetyki) - przekazać odbiorcom własną wizję otoczenia, wzbogaconą o specyficzną dla każdej jednostki wrażliwość.

         O „końcu” (rodzajów sztuk także) mówią zazwyczaj ci, którzy temat znają pobieżnie, często zza biurek urzędów „od” kultury, nauki etc. Podobnie z wszelkimi teoretykami, nie nadążającymi za dookólnymi zmianami z nader prostego powodu: nim przeczytają wszystkie książki i artykuły, jakie (ich zdaniem) przeczytać powinni, by zachować kryterium „fachowości”, świat już im „ucieknie”. Inne będą zjawiska, innych potrzeba narzędzi, by je opisać. Każda próba „pogoni” skończy się negatywnie, co najwyżej zbliży opisującego do przedmiotu badań za cenę pominięcia wielu – zbyt wielu – kwestii istotnych.

         W dodatku różnego rodzaju popularyzatorzy i krytycy - czyli ci, których praca niezbędną jest jako łącznik pomiędzy trendami w kulturze a społeczeństwem - przestali być ludźmi „w służbie” jakiejś idei. Brak idei to automatyczny brak „kręgosłupa” – krytyk nie podąża już w żadnym określonym kierunku, nie używa ani nie konstruuje stałego warsztatu badawczego. Jego narzędzia pojęciowe są, niczym wiele przejawów ponowoczesnej kultury, ledwie jednorazowe. Poza tym „telewizyjność” niektórych postaci powoduje, iż wraz ze wzrostem częstotliwości „spotkań” z publicznością za pomocą szklanego ekranu – ich poziom gwałtownie szybuje w dół. Tu akurat sprawdza się dialektyka Marksa i jego ideowych spadkobierców – ilość przechodzi w jakość. Tyle - że przechodzi wybitnie negatywnie. Quasi-autorytety, nie zdając sobie z tego sprawy, rozmijają się bowiem z rzeczywistością. Ważniejsze (dla właścicieli stacji telewizyjnych) stało się, kto zabiera głos – niźli fakt, czy ów głos cokolwiek za sobą niesie. A niesie często wyłącznie miłość do mamony i nienawiść do wartości kultury wysokiej, w tym patriotycznej. Toteż taki rodzaj „tłumaczy rzeczywistości” ani niczego do niej nie wnosi, ani też nie wie o otaczających ich zjawiskach więcej od teleoglądaczy. Brak już nie tylko solidnych podstaw rozumienia „ducha czasu”, ale podstaw jakichkolwiek. „Róbta, co chceta” – wszystko ma jednaką moc sprawczą i jest podobnie atrakcyjne. W dodatku nieistotne staje się budowanie rzeczywistości, a tylko zabijanie nudy.

           Skutek? Samotność, pełna alienacja – tak zdezorientowanych odbiorców kultury, jak artystów, naukowców, wizjonerów... Zniechęceni widzowie mają dość i wybiorą kolejny koszmarny serial w kolejnej – tak samo koszmarnej – stacji tv. Puste sale kinowe, wystawowe (nawet podczas wernisaży), z wolna - teatralne... Rośnie za to pogłowie imprez masowych – festiwali rockowych na odkrytym powietrzu, marszów (w obronie przybyszów z Azji i Afryki lub przeciw ich obecności w RP), imprez sportowych, po których obejrzeniu kibice mogą dać sobie po gębach, by ku uciesze kolejnych władz w ten sposób odreagować rosnącą agresję...

         Wszystko i tak trwa jedynie chwilę - dzisiejszy „celebryta” jutro będzie postacią bez znaczenia, nagrodzona 15 razy książka nie doczeka się wznowień zaś skandal, wywołany przez artystę z Białegostoku „przebije” po tygodniu afera, rozpętana przez „twórczą” panienkę z Wrocławia. Zresztą takie jest założenie – autorytety nie są potrzebne, ponieważ proponują konkretne systemy wartości. Zarówno w życiu codziennym, jak w przeróżnych przejawach sztuki... Za pomocą tych samych mediów, które „celebrytę” tworzą, doprowadza się później do wyśmiania go (a poprzez to także jego dorobku i sieci pojęć etyczno-estetycznych, na jakich bazuje) lub absolutnego milczenia wokół danej postaci. Był – znikł... Jak ludzie z epoki Stalina o szóstej nad ranem...

         Dotyczy to nie tylko czasu, ale też terytorium. „Jest się kimś” w obrębie swojej uczelni, swego regionu czy kręgu odbiorców. Poza nimi nazwisko A lub B nie budzi żadnych emocji – jest absolutnie nieznane. Swoisty to trybalizm kulturowy. Istotny stał się jedynie własny klan. Reszty – w najlepszym razie się nie zauważa. Stąd groźni (bo jedyni) „mistrzowie własnych podwórek”. Spoza Polski - a z tą perspektywą najczęściej mam teraz do czynienia - wszystko to wygląda jeszcze inaczej. Tradycyjny „kręgosłup moralny” wciąż jest tam ważniejszy od dorobku naukowego i artystycznego, co pozwala przetrwać tym, o których w RP mało kto w ogóle słyszał, bo nie uznają Facebooka, Twittera czy rozmów przed kamerami za jakąkolwiek miarę jakości swego (i cudzego) dorobku. 

           Paweł D. Znamierowski nie epatuje (przynajmniej nie czynił tego do dziś dnia) odbiorców i mediów skandalami, jakie miały by go wykreować na „celebrytę” Lublina i okolic. Nie uznaje też pośpiechu – jego „fotoGRAFIKI” powstają doprawdy długo i proces ich tworzenia to przenikanie się wiedzy o fotografii – zawsze w kontekście spoglądania oczyma malarza, co powoduje odbiór świata jako swoistego (bo żywego, pulsującego zmianami) obrazu a jednocześnie materiału do własnych działań – poprzez „malowanie” obiektywem i  wykorzystywanie komputera - by dzięki indywidualnej wrażliwości, wykreować określone rozwiązania estetyczne.

             Taką drogę – połączenia mediów – wybrał do próby pokazania odbiorcom swojego postrzegania rzeczywistości.

Postawa twórcy przypomina ascetyzm zakonnych braciszków chrześcijaństwa – schyla się, dostrzega głównie to, co pomijane jest przez innych. Albowiem bywa, iż piękno rzeczywiście leży na ulicy – w postaci nieregularnej kostki brukowej czy spękanej płyty starego chodnika. Działa tam i forma – kształt nadany przez rzemieślnika, „poprawiony” przez upływ czasu – i barwa (mchy, porosty, kolory powstałe podczas naturalnych reakcji chemicznych).

           Trzeba to jednak pod nogami, czy na wysokości oczu – gdzieś na murze, rynnie czy murszejącym ogrodzeniu – dostrzec. Potem z całości wybrać do sfotografowania najbardziej intrygujące fragmenty. Dopiero wówczas można przemyśleć tak powstałe prace – „szkice z notesu” i zastanowić się, w czym będzie mógł pomóc program komputerowej obróbki. Jedne fragmenty ulegną zatarciu, przestaną być „dosłownymi cytatami”, inne uzyskają podbicie tonacji.

Widz zobaczy w nich raptem podwodną łąkę czy fragmenty rafy koralowej. Zobaczy – co zechce, na co pozwoli mu jego wrażliwość. Prace Znamierowskiego wychodzą od dosłowności fotografowanych fragmentów, dążą jednak ku abstrakcji. Tylko wówczas staną się metaforami, przyczynkami do nakreślania kolejnych światów, które powstaną podczas konfrontacji z odbiorcą. Różnych konfrontacji, z różnie przygotowanym i nastawionym widzem.

            Dosłowność zmienia sztukę w rodzaj publicystyki – dotyczy to nie tylko opartych na języku dzieł literackich, ale też prac plastycznych czy obrazów filmowych. Tylko wielowarstwowość daje obrazom czy książkom szanse na przetrwanie. 

Znacznie lepiej rozpoznawalny w świecie niż w ojczyźnie reżyser, Lech Majewski, zgodził się, by o powstawaniu jego „Młyna i krzyża” nakręcono film dokumentalny. Dzieło takie zaistniało – „Lech Majewski – świat według Bruegla” Dagmary Drzazgi zdobył potem (w 2010 r.) Prix Italia. Najważniejszą wypowiedź Mistrza Lecha Dagmara pozostawiła jako pointę jego dokonań – pytany o inspiracje sztuką dawnych twórców, Majewski powiada, iż „rozmawia z tymi, którzy mają mu coś do powiedzenia”. Po wielu latach życia i przekładania go na język malarstwa i filmu – wie, iż więcej wciąż proponują mu umarli, niźli żywi, współcześni artyści. Dzieje się tak, ponieważ prócz realiów własnej rzeczywistości potrafili zawrzeć w swym dorobku przesłania, czytelne dla przyszłych pokoleń.

             Gdy obejrzy się więcej niż kilka prac Pawła D. Znamierowskiego, człowiek zaczyna doceniać nie tylko wytrawne oko fotografika, ale skrywaną (poprzez skromność naturalnych form) różnorodność świata. I nie wiem, czy taka „nauka patrzenia” nie jest równie istotnym skutkiem zetknięcia się odbiorców z pracami artysty, co sam odbiór konkretnych „fotoGRAFIK”.

             Nauka wrażliwości w dziedzinie sztuk plastycznych jest chyba procesem znacznie trudniejszym od nauki zagadnień czysto technicznych. Przyglądając się pracom lubelskiego artysty, widz obcuje tak z wirtuozerią korzystania z komputera, jak z delikatnym głosem przyrody, która była tu i jest punktem wyjścia. Czy również punktem dojścia, poprzez wzbudzenie emocji - na to pytanie każdy odpowiedzieć musi sobie sam. W sztuce wciąż kryje się mądrość. Musimy jednak być gotowymi, by jej tam szukać.

 

Lech L. Przychodzki

 

 

 

Katalog do wystawy fotoGRAFIKA, Galeria WBP Lublin 2006

 

 

 

 

 

 

Doświadczenie artystyczne Pawła Dominika Znamierowskiego ma dwa zasadnicze punkty wyjścia. Po pierwsze jest mocno zakorzenione w obserwacji i przeżywaniu otaczającego nas świa­ta, współtworzonego przez naturę i człowieka. Po drugie, jeśli chodzi o stronę czysto techniczną, takim punktem jest szeroko pojęta fotografia.

        Twórczość tego artysty ma także swoje głębokie motywacje estetyczne. Paweł D. Znamierowski jest tutaj bardzo konsekwentny. Aktywizuje wciąż bardzo szacowną tradycję. Odwołując się do „Traktu o malarstwie" Leonarda da Vinci, często przywołuje jego słowa o ,, rozmaitych plamach" i „kamieniach rozmaicie pomieszanych". Tworzą one na murach, drzewach, szkle niezwykłe i fascynujące obrazy, konkretyzowane bardzo wyraziście przez wyobraźnię twórcy. O wyobraźni Leonardo da Vinci mówi wprost, podkreślając jednocześnie jej prymarne znaczenie w procesie twórczym. Trop wskazany przez wielkiego artystę renesansu został tak naprawdę odczytany i twórczo wyzyskany dopiero w naszej współczesności, naznaczo­nej gwałtownymi przemianami i tragediami. W epoce nazywanej często "negatywną" formułą,, czarnej propagandy" artyści niekiedy w geście prowokacji czy buntu przeciw tradycji penetrowali obszary rzeczywistości uznawane za mało atrakcyjne, a raczej mizerne i pospolite. W tej postawie twórczości chyba bardziej istotne było pragnienie, by jednak szukać ocalenia w tych mało godnych rejonach rzeczywistości, by odnajdywać i tworzyć rzeczy nowe i wskazywać nowe jakości. Doty­czy to różnych rodzajów twórczości artystycznej. W literaturze odnajdujemy to w poezji Mirona Białoszewskiego, opisującego świat pospolitych przedmiotów i zjawisk i korzystającego więcej niż ktokolwiek wcześniej z zasobów języka potocznego, wprowadzającego do poezji często słowa ułomne czy kalekie. Elementy rzeczywistości, tak bardzo pospolite, dzięki twórczym gestom zyskują obywatelstwo w rejonach sztuki wysokiej.

W sztukach plastycznych analogiczne postawy można odnaleźć u tzw. malarzy materii, także u wielkich twórców naszych czasów, respektujących w sposób głębszy zjawisko materii jak np. u Josepha Beuysa czy Anselma Kiefera .

              Takie zapatrzenie w materię towarzyszy artystycznym działaniom Pawła D. Znamierowskiego. Jest ono odciśnięte w jego pracach nazywanych fotoGRAFIKAMI - są to prace graficzne wykonane w technice druku cyfrowego na bazie zrobionych wcześniej zdjęć. Twórca penetruje najbliższe codzienne środowisko człowieka. Fotografuje i przetwarza fragmenty chodników, ścian, okien i „kamienie rozmaicie pomieszane". Zabiegi transformatorskie często pole­gają na łączeniu i nakładaniu wielu różnych obrazów. W wyniku tego łączenia powstają swoiste palimpsesty, gdzie przenikają się elementy materii o bardzo zróżnicowanej naturze i strukturze. Rze­czy trwalsze (kamienie, mur) łą_czy się z bardziej ulotnymi i mniej amorficznymi jak chociażby woda czy obłoki, które odbijają się w kałużach, padającym deszczu.

Pojawia się tu bardzo wyraźna sugestia istnienia i funkcjonowania motywu odbicia. Artysta apelu­je także do wyobraźni odbiorcy, pozostawiając ostateczną konkretyzację właśnie jemu. Wyraża to programowa rezygnacja z tytułowania poszczególnych prac.

Przedmioty, czy ich ślady może zobaczyć każdy. Ale takie „widzenie", którego rezultaty można obserwować w kolejnych cyklach prac artysty pozostają sprawą osobną i wysoce zindywidualizo­waną. Na początku aktu twórczego obecne jest przeświadczenie, że wszystko (czy prawie wszyst­ko !) może stać się w jakimś sensie dziełem sztuki. Ale o tym, że się nim staje decyduje ów gest artysty - wybór obiektu i dalsza „obróbka" materiału wyjściowego. l tu twórca zbliża się w swoich pracach fotograficznych i graficznych zarazem, oscylujących wokół pejzażu - do malarstwa. Arty­sta intuicyjnie nawiązuje do tradycji koloryzmu. Twórcy z tego okresu, zapatrzeni w iluminacyjną wartość koloru potrafili także inspirować się powszednimi elementami rzeczywistości. Wystarczy przywołać chociażby przykład Józefa Czapskiego zestawiającego swoje analogiczne wrażenia, płynące z oglądania górskiego pejzażu w azjatyckiej części sowieckiego imperium, rozświetlone­go słońcem z widokiem zmiętych brudnych szmat do wycierania pędzli w kącie paryskiej pracow­ni, oświetlonych takim samym słońcem.

             Ten rodzaj estetyki determinowany przez kolor jest obecny w pracach Pawła Dominika Znamierowskiego. Poprzez kolor, przenikanie, motyw odbicia próbuje on dotrzeć w głąb przed­miotu, zwrócić uwagę na jego nie odkryte piękno, tajemnicę. Stara się opisać otaczający nas świat, mówić, że jest on fascynujący i potrzebny we wszystkich swych przejawach i elementach. Tych które trwają dłużej lub tylko chwilę.

 

Wacław Pyczek

 

 

Katalog do wystawy fotoGRAFIKA, Muzeum UMCS Lublin  2014

 

 

 

 

 

 

12 prac, składających się na cykl Struktur malarskich wybranych fragmentów rzeczywistości, to wycinki otaczającego nas środowiska – mury, ściany, chodniki, które mijamy codziennie. Obserwacja ich powierzchni, koloru, struktury bruku, jezdni czy ściany ukazana w naturalnej skali wielkości, płaska, choć nieco jednak przestrzenna dzięki światłu, które buduje każdy obraz. Prezentowane prace stanowią pewną całość, mimo, że cykl zbudowany został z obiektów zróżnicowanych formalnie i tematycznie, ale połączonych wspólną nutą koloru, przechodzącego od pracy do pracy.

           Są to motywy często w ogóle niezauważane czy wręcz odrzucane. Dopiero wycięcie ich ciekawszych, według autora, części i wklejenie w przestrzeń galerii – nadaje owym motywom nową wartość. Nagle stają się wartymi obejrzenia obrazami. Materiałem wyjściowym są fotografie, ale już dalsza obróbka, mimo że cyfrowa, tworzona była wg wszelkich zasad malarskich: zaistniały światło i cień, kolor i walor, warstwy i laserunki... Przetworzone za pomocą cyfrowych środków malarskich, zaczynają prowadzić swój własny dialog z odbiorcą.

          Prace zmieniają się z brudnych, nie dostrzeganych na co dzień ścian, w obrazy niemalże abstrakcyjne. Układ pionowy i poziomy dyskretnie trzyma pewien rygor. Skojarzenie małych i dużych elementów o ostrych i miękkich krawędziach z mocnymi akcentami koloru – pogłębia całe wrażenie. Zabiegi te pozwalają utrzymać kompozycję w kadrze, mimo jej wewnętrznej potrzeby wyjścia poza ramy – poza wybrany fragment rzeczywistości.

        Droga, jaką pokonuje przedmiot (czasami przypadkowy), istniejący zarówno w przestrzeni fizycznej, jak i wirtualnej, sprawia, że dostępuje on rehabilitacji, gdy użyje się go na nowo na potrzeby sztuki. To przemieszczenie ze świata codziennego, w którym rzeczony obiekt pełni często banalną funkcję: użytkową, konstrukcyjną, niekiedy dekoracyjną, za pomocą procesu artystycznej adaptacji, sprawia, iż staje się on elementem gry artystycznej. To, co dobrze znane, opatrzone, ale niedocenione – dostrzegamy na nowo. Oko malarza subiektywnie naznacza pewne fragmenty, by przydać im nowe znaczenia. Cała kompozycja może urzekać swoim bogactwem, oczarowując, zachęcając do poznania czy też rozpoznania poszczególnych jej elementów. Z drugiej strony pobudza naszą wyobraźnię, nawiązuje do skojarzeń z pejzażem.

         Kompozycja jest czyszczona z niepotrzebnych elementów i „śmieci”, dekoncentrujących uwagę odbiorcy, który w pewien sposób uczestniczy w procesie twórczym, jeżeli interpretuje i znajduje interesujące go elementy w oglądanym obrazie, czasem piękne, niekiedy brzydkie, zupełnie zwyczajne a jednak intrygujące.

          Drugim najważniejszym po kompozycji, elementem obrazu jest kolor, ukazujący emocje, budujący ekspresję. Kolor w przedstawionych kompozycjach istnieje właściwie od początku, ale jest ukryty. Dopiero po zastosowaniu różnych zabiegów techniczno-plastycznych, takich jak np. wzmocnienie poszczególnych grup kolorów, zwiększenie nasycenia i wyróżnienie niektórych elementów powoduje tworzenie nowego wizerunku tego samego obrazu. Praca z balansem czy dominantą poszczególnych barw, jak również zwiększenie nasycenia tylko wybranych kolorów z całej gamy barw danej kompozycji.

         Uzyskanie półtonów, budowanych za pomocą wyróżnionych kropek, kresek, linii na tyle drobnych i małych, że już z pewnej odległości zlewają się w tło, wzbogacając jednak poszczególne fragmenty obrazu, szczególnie przy bliższym oglądzie, przy okazji delikatnie budując przestrzeń i bogactwo struktur danych powierzchni.

           Prezentowane prace nie są i nigdy nie były bezpośrednią dokumentacją zastanej rzeczywistości, powielaniem tego, co zauważyłem. Pozostają raczej próbą interpretacji tego, co spowodowało moje zainteresowanie się konkretnymi wycinkami realności. Inspiracje, co nieuniknione, nawiązują do twórczości i dzieł, które poznałem, oglądałem, przeżywałem i jakimi mimowolnie nasiąkłem przez lata obcowania z wszelkimi przejawami sztuki.

           Mimo iż prezentowane przeze mnie obrazy są właściwie formami abstrakcyjnymi, ich korzenie tkwią w naturze. Są to bowiem konkretne miejsca (jakie zawsze jestem w stanie wskazać), które zwróciły moją uwagę i zaintrygowały na tyle, by po poddaniu myślowemu i twórczemu przekształceniu stworzyć z nich konkretne obrazy.

We wszystkich dwunastu obrazach pierwszoplanowym elementem jest upływ czasu, a właściwie jego fizyczne skutki. Napisałem wcześniej, że mógłbym wskazać miejsca w których fotografowałem, ale po roku, ba nawet innego dnia miejsce takie może wyglądać już zupełnie inaczej. Właśnie to podglądanie działania czasu i przyrody mnie fascynuje i skłania do refleksji nad naturą świata w którym żyjemy oraz nad mechanizmami sprawiającymi, że postrzegamy rzeczy tak a nie inaczej. Implikuje to także pewien rodzaj satysfakcji czy wręcz radości estetycznej, którą chciałbym podzielić się z innymi.

           Prezentowanych 12 prac to jedynie fragment wciąż trwającego procesu poszukiwania własnej drogi, działanie, które może trwać całe lata, o ile coś nie zdoła wpłynąć na zmianę moich zainteresowań i sposobu postrzegania.

            Ja zwracam swą uwagę, a też i uwagę oglądających moje obrazy ku tym elementom, jakie ludzka świadomość skazała na rodzaj „wiecznych opłotków”. Traktowane przez innych głównie użytkowo, odzyskują poprzez moje prace posiadany przecież od samego początku aspekt estetyczny. Jednocześnie przywracam im (także zdecydowanie subiektywnym gestem wyboru z otoczenia) tożsamość, którą lata całe lub niekiedy setki lat – traciły, „zwyczajniejąc” dla oglądających je oczu, a dzięki ingerencji sił przyrody (deszcz, wiatr, mszaki i porosty) tracąc początkowy wygląd na rzecz nowego, kształtowanego przez upływ czasu. Odkrywam je ponownie, już zmienione przez czas, dostrzegam ich piękno i subiektywnie uznaję je za warte zaprezentowania szerszemu odbiorcy. Fragmenty rzeczywistości „chwytam” w momencie destrukcji, ale dzięki dalszym zabiegom nie tylko utrwalam jakiś zastany motyw, ale powołuję go ponownie do istnienia.

            Proces przechodzenia od bazowej fotografii do „struktur malarskich” ma pokazać odbiorcom mój subiektywny stosunek do wybranych elementów, przekazać nastrój i klimat, jaki w nich znajduję. Wiem doskonale, iż każdy twórca inaczej podszedłby do tego samego fragmentu, uzyskując podobną drogą techniczną zupełnie inną „strukturę
malarską”.

             Podobno „malarz konstruuje – fotograf odsłania”. Co zrobić, jeśli odkrywa się w sobie obie te tendencje równocześnie?

            W zakresie twórczości wszelkie próby przewidywania tego, co dalej, graniczą z magią. Na razie nie zamykam nawet ostatniego etapu doświadczeń. Wydaje mi się jedynie, iż wiem, co dzisiaj jest dla mnie istotne i te doświadczenia postaram się kontynuować.

Katalog do wystawy Spojrzenia, malarstwo, fotografia, grafika, Galeria WBP Lublin 2016

 

Tam, gdzie „jesteśmy przez Boga osieroceni”,
sami musimy, heroicznie, bez szemrania tworzyć swój świat,
dać odpór „paszczy nicości”...

Antoni Kozłowski

 

Winston Churchill, aczkolwiek Nagrodę Nobla przyznano mu w dziedzinie literatury, bynajmniej nie był humanistą, a trzeźwym pragmatykiem. Być może taki sposób patrzenia na świat pozwolił mu zrozumieć, czym dla każdego narodu jest jego kultura. Kiedy w roku 1940 został premierem Zjednoczonego Królestwa, w obliczu niemieckich nalotów gorączkowo poszukiwał pieniędzy na obronę. Jedna z person ówczesnej polityki brytyjskiej zaproponowała mu wówczas zasilenie wydatków na wojsko finansami z kiesy kultury... „A czegóż to, drogi lordzie, będziemy w takim razie bronić?” – miał rzec Churchill. Dyskusji nie kontynuowano. Sprawa była dla wszystkich ministrów oczywista...

        Jeśli bowiem szukamy zworników społeczności, kształtujących je w region, naród czy państwo – bez wspólnej tradycji kulturowej nie da się zbudować niczego trwałego. Kto tego nie wie – wznosi zamki na lodzie. Uczestniczenie w tradycji (chociażby na zasadzie negacji) wymaga jednak świadomości swoich korzeni i konsekwencji w działaniu: politycznym, twórczym, naukowym... Stąd cytat z „Przesłania Pana Cogito”, jednego z najpiękniejszych wierszy Zbigniewa Herberta, wprowadzający niejako widza do sali wystawowej, gdzie spotkać się może z pracami Pawła D. Znamierowskiego. Pretekstem do ich ekspozycji jest 30-lecie pracy twórczej lubelskiego artysty.

       Od wielu lat fotoGRAFIK (używając jego zapisu terminu) stara się poszerzyć pole percepcji odbiorców sztuki poprzez nobilitowanie tych okruchów rzeczywistości, które najczęściej mijamy obojętnie. Może to być wycinek muru, fragment kościelnej posadzki czy brukowej kostki. Dokonawszy wyboru interesujących go „kadrów” artysta zmienia zasadniczo ich funkcję – z nieistotnego elementu codzienności, dzięki arbitralnej, subiektywnej decyzji stają się szkicem, punktem wyjścia do zabiegów twórczych. Polegają one na wstępnym określeniu, który z układów – poziomy czy pionowy – zostanie tym razem zastosowany w kompozycji. Po tak podstawowej decyzji Znamierowski stara się za pomocą obróbki komputerowej „oczyścić” pracę z elementów, jego zdaniem nieistotnych. Gdy pozostaną już główne elementy kompozycji – artysta zaczyna ingerencję w sferę koloru. Niekiedy jest to tylko rodzaj przypomnienia, jak dany fragment wyglądał kiedyś, niekiedy bez żadnych odwołań do przeszłości twórca wzmacnia lub osłabia poszczególne grupy kolorystyczne, tworząc nowe dominanty i nasycając barwy, mające być osią kompozycji lub jej akcentami.

          Do życia powoływana jest wówczas absolutnie nowa, czysto artystyczna, rzeczywistość. Niekiedy bardzo odległa od punktu wyjścia. Co ważne, fotoGRAFIK tworzy przestrzenie abstrakcyjne, proponujące niejako mnogość interpretacji. Wszystkie mają osadzenie w naturze, a sposób jej przetworzenia mógłby z pewnością być inny. Mógłby, gdyby dokonywał go inny artysta, styl prac Pawła D. Znamierowskiego jest już bowiem wyraźnie rozpoznawalny. Pomimo nie najmniejszych formatów, fotoGRAFIKI są pracami kameralnymi i tak też – niemal niedostrzegalnie – oddziałują na odbiorcę. Z elementów otaczającej go przestrzeni twórca wydobywa niejako walor malarskości, który był tam niegdyś obecny – toteż nie mamy do czynienia z naddawaniem elementom zastanym czegoś, co jest im obce. To raczej proces, w którym wrażliwość artysty poszerza jego możliwości interpretacyjne, a znajomość obróbki komputerowej z pierwotnej fotografii-szkicu czyni absolutnie nową jakość: element codzienności staje się dziełem sztuki. „Wirtualne” prace Znamierowskiego – te, wyświetlane z rzutników – przypominają z kolei, iż wiele z nich miało swe źródło we wpatrywaniu się twórcy w podłogi i bruki.

            Mnogość propozycji finisażu jednych może znużyć, innym zaś uświadomi, jak wiele tracą, patrząc na świat zbyt pobieżnie.

 

Lech L. Przychodzki

 

Katalog do wystawy Lublin, inne spojrzenie, Muzeum UMCS, 2017

 

 

 

Wystawa zrealizowana w ramach obchodów 700-lecia lokacji Lublina

 


Kreacyjne cele fotografii są dziś zdecydowanie bardziej różnorodne niż kiedykolwiek wcześniej. Wpływ na to mają dwie zasadnicze przyczyny: przyjęcie fotografii w szereg sztuk pięknych oraz to, że fotografowie dysponują obecnie niespotykanymi wcześniej możliwościami technicznymi, pozwalającymi na tworzenie podczas obróbki cyfrowej obrazów w zasadzie dowolnych.
            Motywem przewodnim prezentowanej wystawy jest otaczająca nas ulotność. Przedstawiane zdjęcia koncentrują się na śladach, pozostawionych przez upływający czas. Może to być coś chwilowego - jakieś mgnienie natury - jak deszcz, śnieg czy wiatr albo przeciwnie - bardzo trwałego, jak erozja, której następstwem jest pościerany kamień, czy zniszczony chodnik.
          Od 2004 roku realizuję cykl otwarty fotoGRAFIKI pod nazwą patrząc pod nogi. Portretowanie rzeczywistości jest naturalną, wręcz domyślną cechą fotografii, która w sposób najwyraźniejszy i najbardziej oczywisty wykorzystuje unikalną zdolność aparatu do utrwalania pojedynczego wycinka rzeczywistości. Fotograf jest jej świadkiem, obserwatorem i niekiedy kronikarzem. Proponowana Państwu wystawa dotyczy Lublina, postrzeganego w nieco odmienny sposób: miasta, widzianego w odbiciach kałuż, okien czy mokrego bruku. Prace koncentrują się na detalach i fragmentach Koziego Grodu, często niezauważanych lub pomijanych, a stanowiących inspirację do powstania obrazów wręcz poetyckich. Prace o realistycznych korzeniach (bywa, że pozornie niezbyt atrakcyjne wizualnie) z czasem stają się kolorowymi, niemal abstrakcyjnymi grafikami, skłaniającymi do refleksji nad otaczającym nas światem, często pięknym, choć zupełnie niezauważanym i niedocenianym.

          Na wystawę składa się 20 obrazów, przedstawiających autorską wizję miasta w bardzo malarskiej formie (format pojedynczej pracy to 100 x 70 cm ). Przy tego typu działaniach twórczych pojawia się pytanie - czy fotografia ma jedynie zatrzymywać rzeczywistość w kadrze czy tworzyć z niej piękne obrazy. Niejednokrotnie w historii fotografii zdjęcia były kreacją, przedstawiały fragment świata sztucznie ustawiony i ukształtowany. Według mnie obraz fotograficzny - nawet pozbawiony ingerencji twórcy - nigdy nie jest dokumentem do końca wiarygodnym, gdyż pokazuje tylko "wycięty" w ułamku sekundy kadr otoczenia, które już za chwilę może być zupełnie inne. Stąd też prezentowane prace postrzegam w kategorii samodzielnego, autonomicznego obrazu, inspirowanego konkretną chwilą, ale przepuszczonego przez pryzmat wrażliwości i wyobraźni jego twórcy. Obrazu, który może funkcjonować samodzielnie, choć nie odcina się od swojego pierwowzoru, czyli zarejestrowanej fotograficznie rzeczywistości. Twórcze wykorzystanie właściwości fotografii jest umiejętnością, jaką można nazwać już kunsztem. Wyostrzenie, rozmycie, jasność, kontrast czy nasycenie - to narzędzia, pomocne w budowaniu czy kształtowaniu nowego obrazu - wymyślonego i przemyślanego przez twórcę.

            Już surrealiści utrzymywali, że niezwykłość można również znaleźć w tym, co całkiem zwyczajne. O ile tylko będziemy umieli patrzeć i zachowamy otwarty umysł - odnajdziemy właściwy obiekt i odkryjemy nowy obraz, bo znalezienie się we właściwym miejscu i czasie to klucz do wykonania właściwego zdjęcia, powstania nowego obrazu.

            Każda sztuka musi budzić w odbiorcach jakieś skojarzenia czy emocje, budzić refleksje lub po prostu zainteresować. Dobrze jest, gdy prace wywołują reakcję na wielu poziomach - od emocjonalnego po intelektualny. Fotografia, mimo wspaniałych rodzimych tradycji, wciąż postrzegana jest w Polsce z pewnym dystansem. Większości ludzi wystarczają jej funkcje użytkowe. A przecież to tylko jedna strona medalu, wcale nie najciekawsza. Chciałbym swoimi fotoGRAFIKAMI przypomnieć, iż istnieje jeszcze strona wtóra, proponująca spotkanie z aktami artystycznej kreacji. Jeśli niniejsze prace wpisują się w ów krąg - to większej pochwały nie oczekuję.

Katalog do wystawy fotoGRAFIKA En face, Muzeum UMCS  Lublin 2011

 

 

 

 

 

 

Jeśli prace Pawła D. Znamierowskiego, wystawiane w kwietniu roku 2007 w lubel­skiej galerii WBP były jakby „bru­dzeniem" Mondrianowskich po­działów płaszczyzny, poszuki­waniami, osadzonymi głęboko jeszcze w realiach kamiennych posadzek czy bruków - to cykl En face (także oparty na zdję­ciach realnie istniejących frag­mentów murów) jest krokiem w stronę innej estetyki.

           Uprzednio podział narzucała linia, której fotografik zawierzył jako granicy tworzonych komputerowo światów. Nawet barwne plamy virtualnych przetworzeń musiały się z nią liczyć. Linia stanowiła o osiach kompozycji i była łącznikiem prac ze światem realnym.

             Tym razem, o ile istnieje, pełni raczej dla odbiorcy rolę informacji, skiero­wania (acz tylko na chwilę) uwagi widza na bezpośrednią inspirację zdjęć. Mury, bo na nie właśnie spoglądamy en face, zwłaszcza zbudowane z ciepłolubnego ale i nasiąka­jącego łatwo wodą piaskowca, stają się przez stulecia baśniowymi ogrodami, zalud­nionymi przez kolonie porostów, glonów i mszaków. Ich biologiczna koegzystencja niweluje proste, bowiem dla przyrody spojenie muru nie stanowi żadnej przeszkody podczas ekspansji we wszystkich możliwych kierunkach. Charakterystyczne, iż pew­ne gatunki współistnieją z innymi, co daje stałe zestawienia kolorystyczne. Podobnie kształt - w miarę stały dla konkretnych odmian roślin.

               Można tedy spytać, gdzie tu miejsce dla niezbędnego w sztuce elementu swoistej estetycznej niespodzianki?

          Niespodzianka jawi się nam dwustopniowo. Pierwszym z jej etapów jest kadrowanie. Artysta musi dokładnie przyjrzeć się fotografowanemu murowi, wy­brać intrygujący go fragment i odpowiednim nakierowaniem obiektywu - nadać mu sztuczne granice. Etap wtóry nie byłby możliwy bez obróbki komputerowej - ona po­maga w skontrastowaniu kolorów, uwypukleniu istotnych kompozycyjnie kształtów czy rozłożeniu akcentów barwnych wewnątrz kadru.

              Podobnie jak w zdjęciach, prezentowanych w galerii WBP w roku 2007, czyniony poprzez aparat fotograficzny zapis stanowi z jednej strony dokumentację stanu faktycznego, z drugiej zaś jest punktem wyjścia do dalszych poszukiwań.

           Artysta stara się wydobyć z kadrów baśniowość zatrzymanego w nich świa­ta. Asocjacje, jakie narzuca prezentowany cykl fotografii, to pejzaże Moneta (zwłasz­cza łąki i nenufary) oraz sposób, w jaki przedstawiał rośliny Witold Wojtkiewicz.

             Nawiązanie do impresjonizmu (czy wręcz pointylizmu) jest w przypad­ku prac Znamierowskiego absolutnie świadome. Natura bowiem była i jest punktem wyjścia sztuki (nawet abstrakcyjnej). Jedni związki z nią skrywają bardziej, inni twór­cy przyrodą epatują. Paweł D. Znamierowski zostawił sobie skromną rolę „komenta­tora" kogoś, kto co prawda dorzuca do natury własne trzy grosze, ale nigdy nie zapo­mina, iż nawet„nieludzka", mechaniczna, komputerowa obróbka stanowi tylko rodzaj wariacji na istniejący gdzieś fizycznie temat.

              Fotografik pozwala tym razem naturze na dominację, eliminując w więk­szości to, co wyszło spod ludzkiej ręki - mur. Nieważne, czy odbiorca odkryje w jego pracach pejzaże Leśmiana czy francuskich malarzy, zatrzymujących ulotność chwili - każde zdjęcie jest zaproszeniem do zmierzenia się z przestrzenią rozedrganego światłem i barwami ogrodu. W kilku przypadkach światło staje się wręcz najistotniej­szym elementem kompozycji.

             Nie bez znaczenia zdaje się być w niniejszym cyklu zmiana świadomości, kierująca go w stronę „malarskości" zdjęć. W dodatku nie pozbawiona elementów zabawy, gry - tak z sobą samym, jak widzem.

             Jeśli odbiorcom prac towarzyszyć będzie radość ze współuczestniczenia w fotograficznej baśni - to cel artysty został osiągnięty.

 

Lech L. Przychodzki